sobota, 2 kwietnia 2011

Odcinek 6: Amnestia, część II


Sobotnie popołudnie było mgliste i wilgotne. Oczy Richarda też podejrzanie wilgotniały.
– Moje wielorybki! –  lamentował. –  W zeszłym tygodniu je przepędzałem od Japonii pod Islandię, Edgar odkażał, uzdrawiał, dwoił się i troił. A dziś rano słyszę, że wulkan Bardarbunga znów się na Islandii uaktywnił. Znów biedactwa musiałem przepędzać, aż pod Kanadę. A Kruszynka za dwa tygodnie ma się ocielić, wyobrażacie sobie, jak ona się musi czuć?
– No, nie płacz, Richie, nie płacz – pocieszał go święty Egdar, ale też miał zafrasowaną minę. – Ja je będę regularnie odwiedzał, jak który zachoruje, to uzdrowię, z Kruszynką wszystko będzie dobrze. Swoją drogą, nabruździła nam strona przeciwna z tym trzęsieniem ziemi...

W sieni rozległ się nagle huk i tupot. Drzwi do głównej sali o mało nie wypadły z zawiasów. Wbiegł pędem Bazil w rozchełstanej koszuli i z przerażeniem w oczach.
– Proszę księdza, niech mnie ksiądz wyspowiada! – wrzasnął. – Tu, zaraz!
– Co ci się stało, dziecko, po co ci w niebie spowiedź? – spytał  święty Edgar ze zdumieniem.
– Ja potem wytłumaczę, ale teraz niech mnie ksiądz wyspowiada, przecież to obowiązek kapłański, ja księdza błagam. A wy – powiódł wzrokiem po towarzystwie przy stole – robić rachunek sumienia, dobrze sobie przypomnieć, co który ostatnio nabroił, i po mnie rządkiem do spowiedzi, a potem od razu pokutę odprawić, nie op... OP, nie opóźniać pokuty! Rany, rany, maila do wszystkich wysłałem, na Fb wiadomość wrzuciłem, żeby tylko wszyscy na czas przeczytali... Richard i Ian to się do komputera nie zbliżą, dlatego tu biegłem na łeb, na szyję. Pan też niech się lepiej wyspowiada, panie Stasiu.

Na świętego Edgara zawsze można było liczyć w momentach kryzysowych. Nie domagał się już żadnych wyjaśnień, wyjął z kieszeni habitu fioletową stułę i usadowił się na krześle w najodleglejszym kącie bocznej sali. Po raz pierwszy od ponad tysiąca lat w tawernie w sobotnie popołudnie było cicho, a ciszę przerywał tylko co jakiś czas odgłos pukania w poręcz krzesła.
­– Czuję się jak za młodych lat na początku Wielkiego Postu – westchnął święty po rozgrzeszeniu ostatniego penitenta. – Teraz zamówmy kolację, a Bazil nam wyjaśni, o co tu chodzi. Piwo i wino wolno pić, ale z umiarem, z mocniejszych trunków do Wielkanocy rezygnujemy.  
– Może by na wszelki wypadek z mięsa też zrezygnować, tak jak Aslak? – zaproponował Bazil. – Ja się z ciebie śmiałem, a ty się okazałeś sprytniejszy od nas wszystkich. A w ogóle przepraszam za tę dyskusję o wierszach. Wybaczmy sobie jak porządni chrześcijanie, co?
– A ja przepraszam, że ci dałem w zęby – odparł Aslak z chrześcijańską pokorą. – Panie Stasiu, niech pan poda coś z ryb.

Pan Staszek dokończył pokutną litanię i przeżegnał się.
  Co pan, panie Aslak, ryby teraz strach jeść. Niby tylko na ziemi to skażenie, ale ostrożność i u nas nie zawadzi.

Na stole pojawiły się zatem tylko odsmażane kopytka z kapustą. Atmosfera była jednak uroczysta jak na agape pierwszych chrześcijan.

– No, mów, Bazilku – zachęcił święty Edgar.
– O rany, o rany – Bazil był nieco spokojniejszy, ale ciągle jeszcze się trząsł. – Co to się narobiło, a ja się do tego przyczyniłem. Bat na swoje i wasze plecy własnymi rękami ukręciłem – chlipnął. – Jakiś p... podły haker status nam zmienił na doczesny. Znaczy, ze zbawionych na śmiertelników.

Na twarzy świętego odbiło się zrozumienie, ale reszta wyglądała jak znaki zapytania.
– A widzicie panowie, że dobrze, że ryb nie podałem? – zauważył pan Staszek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz