sobota, 16 kwietnia 2011

Odcinek 12: Marsz szwoleżerów

Na stole pojawiły się zamówione drinki. Panie w międzyczasie zdążyły się zaznajomić z bywalcami tawerny.
– Nie martw się Rolkiem, kochanie – powiedziała do przyjaciółki pani Jola. – Takie tu miłe towarzystwo, taka piękna pogoda. Skończymy drineczki, a potem może któryś z panów pokaże nam okolice?
– O, właśnie –  ucieszyła się pani Flora – Mały spacelek, panie Aslaczku?
– Ja... Ja bardzo przepraszam, ale przyszedłem tylko po obiad dla chorego przyjaciela – nieśmiało odparł Aslak. – Muszę natychmiast wracać, on potrzebuje opieki i wsparcia duchowego. Miał wczoraj ciężkie przeżycia. Do widzenia paniom, cześć, chłopaki, do jutra –
chwycił przygotowaną przez pana Stasia pokaźną papierową torbę i oddalił się śpiesznym krokiem.
– Baldzo przystojny, ale imię tlochę dziwne – stwierdziła pani Flora, z żalem odprowadzając wzrokiem muskularną sylwetkę Aslaka. –  I w ogóle jakiś tlochę dziwny.
– Bo to, proszę pani, gej – wyjaśnił Bazil teatralnym szeptem. – Oni są nienormalni. Ja to się nadziwić nie mogę, że w niebie się na takie rzeczy pozwala. Przecież tolerancja też musi mieć jakieś granice, prawda?
– Ale pan mi nie odmówi towarzystwa na spacerku, prawda, panie Rysiu? – pani Jola uśmiechnęła się do Richarda. –  Jak to imię do pana pasuje. Ma pan oczy dzikiego kota...
– Dlapieżnik – zaśmiała się Flora. – Lubię dlapieżniki.

Święty Egdar dostał napadu kaszlu – zaraźliwego, bo Ian i szwoleżerowie też się rozkaszlali.

– Zawsze do usług – Richard już chciał podnieść się z krzesła, ale syknął z bólu i usiadł.  To święty Egdar dotkliwie kopnął go w kostkę.
– Zawsze do usług, ale niestety nie o tej porze roku – westchnął Richard. – Niezmiernie mi przykro, ale jestem strasznie uczulony na pyłek z krokusów. Praktycznie nie mogę w kwietniu przebywać na świeżym powietrzu. Najpokorniej przepraszam.
– Ale to wszyscy inni panowie kaszlą, nie pan Lyś – zdziwiła się pani Flora.
– To tylko ta grilowana cukinia, chyba się panu Staszkowi przypaliła – Ianowi przeszedł kaszel. – Już w porządku. Ja też najmocniej przepraszam, ale muszę iść.  Moja żona ma dziś spotkanie w klubie dyskusyjnym Niebiańskich Feministek, więc ja muszę zaprowadzić Elżunię na zbiórkę skautów, Antosia na próbę chóru, bliźniaków na trening, potem dać im wszystkim obiad, pozmywać, wyprać firanki... Mnóstwo roboty, ojej, już jestem spóźniony. Cześć, do widzenia!

Ian wybiegł z tawerny.
– No i widzą panie, jak w dzisiejszych czasach trudno o prawdziwych mężczyzn – zauważył Bazil. – Gej, cherlak z alergią, pantoflarz... Ale są jeszcze na świecie cesarscy szwoleżerowie, nie, Jean?
– Pewnie. Nam ani krokusy, ani feministki niestraszne – porucznik Jean z galanterią ukłonił się damom. – Zabieramy panie na niebiańską wiosenną przechadzkę.

Damy skwapliwie wsparły się na zaoferowanych ramionach i cała czwórka opuściła tawernę w rytm szwoleżerskiej pieśni. Trzeba przyznać, że obaj młodzieńcy mieli dobre głosy. Dobiegały do wnętrza tawerny nawet z krokusowej łąki:


Więc pijmy wino, szwoleżerowie,
 Niech troski zginą w rozbitym szkle,
 Gdy nas nie będzie, nikt się nie dowie,
 Czy dobrze było nam, czy źle.

 Szare mundury, srebrne obszycia,
 Ach, jak to wszystko przepięknie lśni,
 Lecz co jest na dnie w sercu ukryte,
 Tego nie będzie wiedział nikt!

– Oj, chyba panie się dowiedzą, co oni mają ukryte na dnie w sercach – zauważył święty Edgar.
– W każdym razie będą wściekłe – stwierdził Richard. – Dzięki, Edgar, że mnie kopnąłeś.
– Z ciebie zawsze była gapa. No, ale póki co udało się. Trzeba szwoleżerom podziękować, że nas wybawili z kłopotu.
– To biskup Roland je na nas napuścił, co?
– Jasne. Pół miesiąca minęło, statystycznie rzecz biorąc dawno powinniście być po przeciwnej stronie, a tu nic. Domyślił się, że z herezją to lipa, czy, jak mawia Bazil, ściema. Tej piekielnej pornografii też widać nikt nie oglądał. Więc próbuje inaczej. Ja cię proszę, Richard, uważaj. Jak cię najdą pokusy, to myśl o wielorybach. Co by się z nimi stało, gdybyś trafił do piekła? Ja im ciebie nie zastąpię...

Do tawerny wpadł hrabia Filip.
– Gdzie Aslak? – krzyknął od progu.
– Poszedł do domu z obiadem dla Edka, już dość dawno  – poinformował Richard. – Słuchaj, Filip, żebyś wiedział, co tu się działo...
– Coby się nie działo, to nic w porównaniu z tym, co się będzie działo z Aslakiem. A może już się dzieje. Trzeba go ratować.
– Znowu biskup? Nie panikuj, Aslaka niczym się nie da skusić  – powiedział święty Edgar.
– Jego nie. Ale Edek stracił cały entuzjazm dla Słowackiego. I biskup Roland go przekonał, że potrzebne jest nowe, współczesne tłumaczenie...
– W imię Ojca i Syna  – święty Edgar przeżegnał się, a Richard poszedł za jego przykładem.
– Zgadliście, co? Tłumaczenie dzieł zebranych markiza de Sade.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz