Swięty Edgar lekko odchrząknął i rozpoczął kolejną opowieść:
Przy
pewnej niewyasfaltowanej ulicy (która do tej pory jest niewyasfaltowana) w
mieście S. mieszkali dawno, dawno temu pewni poczciwi ludzie. Zarabiali na
skromne życie, jak mogli: jedna z pań ziółkami z ogrodu leczyła chore dzieci, a
jej mąż usiłował tłumaczyć mężom zmartwionych kobiet, co powinni robić, żeby ani oni, ani ich małżonki ani do niego, ani do jego małżonki nie musieli/musiały się zwracać
ze względu na nadmiar dzieci. Rozwiązaniem problemów była telewizja.
Telewizją
zajmował się pan mieszkający po drugiej stronie ulicy. Wkrótce całe miasto
doskonale poznało jego kompetencję. O kompetencjach jego syna w kwestii telewizji
pomówimy innym razem.
Teraz tylko wspomnę o pewnym zdarzeniu, kiedy to syn owego pana przekroczył limit szybkości prowadząc samochód bez prawa jazdy (według innej wersji: z prawem jazdy, lecz bez tablic rejestracyjnych).
– Panie władzo, to przecież syn pana D. – broniła młodocianego kierowcę sąsiadka. – Pan wie, co jego ojciec robi?
– Nnnie.. – pan władza poczuł się mocno niepewnie.
– Pan nie zna pana D.? On telewizory naprawia!
– A kolorowe też? (według innej wersji powiedział najpierw: "Aaaa... a to co innego....").
(powyższy dialog święty Edgar zawdzięcza Jackowi).
Powracamy do dawniejszych historii...
Państwo
mieszkający po prawej stronie ulicy mieli czarnowłosą i dość złośliwą córeczkę.
Tym po lewej stronie urodził się natomiast uroczy, jasnowłosy chłopczyk...
Dzieci wspólnie uczęszczały do szkoły. Zaprzyjaźniły się. Ale jakoś odbiegały zachowaniami od
rówieśników. Zamiast bawić się w lekarza, czytały Alberta Camus, Gombrowicza,
Mircea Iliade i różne takie bezeceństwa. A podczas spacerów po parku chłopczyk tłumaczył dziewczynce podstawy teorii względności i rysował wykresy na piasku. Nie można się zatem dziwić, że im bardziej się te dzieci zbliżały do
matury, tym bardziej denerwowały rodziców.
– O której ty wracasz do domu? – gniewał się pan z prawej
strony ulicy. Pytanie było retoryczne, bo wszystkie zegary w domu wskazywały
godzinę 2.45. – Gdzie ty byłaś?
– U Jacka – odpowiedziała zgodnie z prawdą ciemnowłosa
dziewczynka. – Przecież byłam tylko po drugiej stronie ulicy, u państwa D., nic
mi się nie mogło stać...
– Nooo... w zasadzie nie... – zgodził się pan doktor z
prawej strony ulicy. – Ale co sobie rodzice Jacka o tobie pomyślą?
– Ależ tato, rodziców Jacka w domu nie było!
– To przecież jeszcze gorzej!
– Tato, nie denerwuj się, babcia była w domu...
– Boże drogi... Ona rodzicom wszystko opowie!