Bajka na wzór pewnej zapomnianej autorki - włączona do mojej kolejnej książki i dedykowana Jackowi z okazji urodzin
– Czasami tak bywa – odrzekł Gwido –
że ludzie tę samą rzecz widzą na zupełnie różne sposoby. I złości ich, że nie
wszyscy widzą tak, jak oni. Ale jeżeli są naprawdę przyjaciółmi, to z czasem
jakoś się z tą sytuacją godzą.
Zamilkł. Obaj zapatrzyliśmy się w niebo.
– Jaki ładny dzisiaj księżyc – odezwał się cicho. –
Wiesz, kiedy widzę pełnię księżyca nad wodą, to przypomina mi się pewna
historia, którą dawno temu słyszałem od starego pątnika. To się zdarzyło
w Anglii, za pogańskich czasów[1].
Żył tam młody książę, który marzył o tym, żeby zostać druidem. Chciał zdobyć
tajemną wiedzę i poświęcić całe życie bogom. I dowiedział się, że, aby zostać
druidem, musi przejść okres próby. Coś w rodzaju nowicjatu. Miał udać się w
przebraniu wieśniaka do wioski położonej w pobliżu świętego jeziora, żyć przez
trzy miesiące wśród prostych ludzi i pracować jak oni. W każdą sobotnią noc
miał udawać się na brzeg i do rana oddawać się pobożnym rozmyślaniom. W te noce
od zmierzchu do świtu nie wolno mu było do nikogo się odzywać. A gdy księżyc
był w pełni, to książę musiał o północy wypłynąć na środek jeziora, choćby woda
była bardzo zimna, i zanurzyć twarz w odbiciu księżyca. Gdyby nie dotrzymał
tego rytuału we wszystkich szczegółach, nie mógłby już nigdy zostać druidem, bo
taką próbę wolno było podjąć tylko raz.
– To nie wyglądało na trudną próbę – wtrąciłem. – Jeżeli
by mi na czymś bardzo zależało, to zimna woda by mi nie przeszkodziła, chociaż
jej nie lubię. A cała reszta była przecież zupełnie łatwa.
– Właśnie, prawda? Zatem książę nałożył strój wieśniaka i
udał się do wioski nad jeziorem. Znalazł tam pracę u młodego kowala, który
potrzebował pomocnika, i wkrótce bardzo się z tym kowalem zaprzyjaźnił. Tylko
dziwiło go, że ten chłopak cały czas miał usmoloną twarz, jakby jej w ogóle nie
mył. Ale książę nie robił mu żadnych uwag, bo nie chciał go urazić, no i miał
przecież się przystosować do sposobu życia prostych ludzi.
Co sobotę książę udawał się nad jezioro i spędzał noc na
pobożnych medytacjach. Minął miesiąc i nadeszła pełnia. Zgodnie z wymogami
rytuału książę wypłynął na środek jeziora i zanurzył twarz w odbiciu księżyca.
A kiedy ją uniósł, zobaczył na brzegu jeziora piękną, smukłą dziewczynę. Wchodziła
powoli do wody, okryta tylko długimi ciemnymi włosami, jak płaszczem.
Ten widok oczywiście młodego księcia zaciekawił, no, ale
nasz bohater miał się zajmować pobożnymi rozmyślaniami, a nie przyglądaniem się
rozebranym pannom, zatem wyszedł na brzeg jak najdalej od miejsca, w którym
kąpała się dziewczyna, zamknął oczy i pogrążył się w medytacjach.
W następną sobotę księciu trochę trudno było się skupić.
Co chwila spoglądał na gwiazdy, żeby sprawdzić, czy daleko jeszcze do północy.
Ale piękna nieznajoma tym razem się nie pojawiła. Książę zobaczył ją dopiero
przy kolejnej pełni księżyca. Tym razem bardzo musiał walczyć ze sobą, żeby nie
popłynąć w jej kierunku, a pobożne rozważania niezbyt dobrze mu się udawały, bo
chociaż zamykał oczy, to pod powiekami widział ciemnowłosą dziewczynę.
Nadeszła trzecia noc księżycowej pełni, ostatnia noc czasu
próby. Następnego ranka książę miał udać się do świątyni i wstąpić w grono
druidów. Ale chyba się domyślasz, jak ta historia się skończyła?
– Nie wytrzymał – odparłem. – Podpłynął do tej
dziewczyny.
– Tak. Zawołał ją, kiedy przed nim próbowała uciec. „Stój,
ukochana!”, krzyknął i chwycił ją w ramiona.
Już nigdy nie mógł zostać druidem. I, wyobraź sobie, okazało
się, że tą dziewczyną był młody kowal, u którego książę pracował. Naprawdę była
to córka kowala, którą ojciec nauczył swojego zawodu, bo nie miał synów. Po
śmierci ojca prowadziła kuźnię, ubierając się w męskie odzienie i chowając
włosy pod czapką, bo zawód kowala był przecież dla kobiety nieodpowiedni. I
smarowała sobie twarz sadzami, żeby ukryć swoją urodę. Dopiero kiedy pojawił
się młody książę, zaczęła się wahać, czy dalej udawać chłopaka. No i oczywiście
oboje młodzi pobrali się, zamieszkali w książęcym pałacu i żyli długo i
szczęśliwie.
– Wszystkim, którzy wówczas razem ze mną słuchali
opowieści pątnika, bardzo się to zakończenie podobało, zwłaszcza moim kuzynkom
– dodał Gwido i lekko się uśmiechnął. – A ja byłem nim... zdziwiony. Zdziwiony
tym, że „żyli szczęśliwie”. Wydawało mi się, że gdybym postąpił tak, jak ten
książę, to potem... już nigdy w życiu nie mógłbym czuć się naprawdę szczęśliwy.
To był, widzisz, przykład na to, że tę samą sprawę ludzie mogą widzieć na różne
sposoby.
Chciałem o coś zapytać, ale nagle rozległ się głos mojego
brata.
– Hanni! – krzyczał. – Johannes!!! Hanni, gdzie jesteś?!
– Popatrz, szkoda, że jednak się z tobą nie założyłem –
szepnął Gwido i zawołał:
– Tu jesteśmy! Tu, gdzie się kąpaliśmy!
Hugo wpadł na polanę.
– Gdzie ty się pętasz po nocy, szczeniaku?! – wrzasnął. –
Wiesz, jak się przestraszyłem, kiedy cię nie znalazłem w namiocie?! Do licha, już
się bałem, że cię jakiś niedźwiedź porwał!
Uśmiechnąłem się. Tym razem cieszyłem się, że Hugo się na
mnie gniewał.
– Nie było o co wpadać w panikę, Hugo, tu nie ma niedźwiedzi
– rzucił Gwido.
– Skąd wiesz?! Wilki w każdym razie na pewno są, dlatego
nie gasiłem ogniska, a ten łazi po ciemku jak głupi – złościł się Hugo. –
Powinienem smarkaczowi wlać!
Nagle się uspokoił.
– A ty... Gwido... ciebie chciałem przeprosić. Zdaje się,
że ci nagadałem bzdur.
– I owszem – mruknął Gwido. – Powinienem ci wlać.
– To na co czekasz? – Hugo wybuchnął śmiechem. – Ja będę bił
Hanniego, a ty mnie. Broń się, szczeniaku! – Gwałtownie na mnie natarł.
Poturlaliśmy się wszyscy trzej po trawie w udawanej
walce.
[1] Opowieść Gwidona
oparta jest na motywach baśni Eleanor Farjeon „The King's Barn” ze zbioru Martin Pippin in the Apple Orchard. Wydanie pierwsze: Philadelphia and New York: J. B. Lippincott Company, 1921. Wersja elektroniczna: http://www.gutenberg.org/catalog/world/readfile?fk_files=1447705
Dziękuję Basiu! Readers Digest!
OdpowiedzUsuńThank's Dear Jack!
Usuń